Był jesienny, sobotni wieczór.
Londyn jesienią wyglądał inaczej niż zwykle. Mimo częstych zachmurzeń przypominał magiczne miasto, w którym czas się zatrzymał u progu XIX wieku. Takie mogliśmy odnieść szczególnie na ulicy Grimmauld Place. Po obu stronach wąskiej drogi wybrukowanej kocimi łbami, rozciągały się rzędy starych kamieniczek.
Wejście do każdej poprzedzały schody z pięknie zdobionymi balustradami. Tu i ówdzie pojawiała się jeszcze zieleń lata, ale zdecydowanie dominowała jesienna paleta barw na pobliskich drzewach.
Czerwień, brąz i złoto tworzyły wyrafinowane kompozycje roślinne dodając ulicy mistyczności.
Londyn jesienią wyglądał inaczej niż zwykle. Mimo częstych zachmurzeń przypominał magiczne miasto, w którym czas się zatrzymał u progu XIX wieku. Takie mogliśmy odnieść szczególnie na ulicy Grimmauld Place. Po obu stronach wąskiej drogi wybrukowanej kocimi łbami, rozciągały się rzędy starych kamieniczek.
Wejście do każdej poprzedzały schody z pięknie zdobionymi balustradami. Tu i ówdzie pojawiała się jeszcze zieleń lata, ale zdecydowanie dominowała jesienna paleta barw na pobliskich drzewach.
Czerwień, brąz i złoto tworzyły wyrafinowane kompozycje roślinne dodając ulicy mistyczności.
Zapadł zmrok. W głuchym milczeniu świata dało się słyszeć kroki biegnącej kobiety, pędzącej do którejś z zamieszkanych kamieniczek. Mrok i cisza panujące na Grimmauld Place przerażały młodą kobietę o ciekawych rysach twarzy i czekoladowym odcieniu skóry. Dźwięk kroków nasilił się i zobaczyłam ową dziewczynę biegnącą między kałużami. W niezbyt mocnym świetle lamp naftowych przyjrzałam się dokładniej jej nie spotykanej urodzie. Nawet nie zauważyłam kiedy kobieta o delikatnych rysach zniknęła tajemniczo w drzwiach kamienicy z numerem 10. Pod wpływem egzotycznej urody dziewczyny wyrwałam się duchem w daleką podróż. Zamknęłam oczy i znalazłam się w najdalszym zakątku czarnego lądu. Biegałam wśród wysokich traw i bezlistnych baobabów w poszukiwaniu dzikich zwierząt żyjących w tym buszu. Nagle do mojej wizji wkradł się potężny cień przeszywający ziemię na której stałam. Odchylając głowę ku niebu spostrzegłam ogromne zwierzę lądujące na Afrykańskiej sawannie. Moja wyobraźnia tego wieczoru była nadzwyczaj bujna, dlatego nie chciałam przerywać swojej wizji poznania tajemniczego i olbrzymiego zwierzęcia, lecz gdy do salonu, w którym się znajdowałam, weszła moja siostra, marzenia prysły niczym bańka mydlana.
- Znów patrzysz przez to okno ? - zapytała Adela siadając naprzeciw mnie w fotelu obłożonym skórą.
- A co mam robić ? Zostało mi jedynie siedzenie w tym obskórnnym salonie i czekanie na cud, aż ktoś mnie uwolni! - moja siostra już wyrwała się z ostrymi słowami, ale pare sekund wcześniej znów zapatrzyłam sie na zwykłą szarą ulicę przed naszą wielopiętrową kamienicą. Blondynka o niebieskich tęczówkach aktualnie ubrana starannie w biały żakiet i miętową spódnicę do kolan miała obsesje na punkcie swojego idealnego życia razem z rodzicami.
- Znowu zaczynasz biadolić ? Już nie mogę o tym słuchać! Przecież nasze życie jest takie ...- odchrzaknęła.
- Nudne .... - powiedziałam z wrogimi chochlikami w oczach.
- Nie pyskuj ! Staram ci się pomóc! Bez naszej rodziny jesteś nikim! Ojciec nas zostawił gdy ledwie otwierałaś oczy! Że też mama musiała trafić na taką ofiarę losu. Ona się wstydzi tego, że jesteś jej córką.- odparła dużo głośniejszym tonem, co wprawiło mnie w nieopanowaną złość. Zaczęłam głośniej oddychać, światło zgasło na pięć sekund a stos książek spadł z kominka. Nie zwróciłam na to uwagi ale przestraszona mina siostry ostudziła moje złe zamiary i uspokoiłam się. Po chwili wybiegła ze strachem z salonu, a we mnie zaczęła kwitnąć żądza zemsty. Chodź zaraz po jej wyjściu znów spojrzałam w okno ale tym razem pierwsze co rzuciło mi się w oczy to było moje odbicie. Omiotłam wzrokiem półdługie włosy w kolorze ciemnego kasztana, które opadając na ramiona z lekko pofalowanymi końcówkami tworzyły całkiem przyjemny zarys mojej twarzy. Porcelanowa wręcz cera, czasem przyprawiała mnie o dreszcze, ale cały klimat rozluźniał się gdy patrzyłam na zielono-szare tęczówki oczu. Ujrzawszy nie duży lekko zadarty nosek i kształtne usta uśmiechnęłam się sama do siebie. Właściwie chyba nie byłam taka najgorsza. Z okna mój wzrok padł na ciemny już salon. Oliwkowe, brudne ściany pokryte były wyleniałymi gobelinami. W oknach wisiały niegdyś długie, ciężkie, zielone zasłony a starą posadzkę przykrywał jeszcze starszy zakurzony dywan. Nienawidziłam tej kamienicy, nie robiło mi to różnicy, że mieszkam tu całe swoje życie. Zwłaszcza jeżeli mieszka się tam z okropną siostrą i najobrzydliwszym facetem na ziemi - moim ojczymem. Dzięki Bogu jest jeszcze mama.
Patrząc w jej nasycone brązem oczy czułam matczyną dobroć. Szkoda, ze mój ojczym tego nie zauważał. Mark Ted Johnson był drugim mężem Abigail Smith - matki mojej i Adeli. Nienawidziłam go całą sobą. Mężczyzna o tak czarnym charakterze i zatwardziałym sercu nie mógł zawrócić w głowie Angielskiej piękności jaką była mama. Bardzo chciałam w to wierzyć, ale jakimś cudem zeszli się. Matka wcześnie owdowiała. Zaraz po moim urodzeniu ojciec zmarł z powodu wylewu krwi do płuc - tak mi tłumaczono. Nikt się nie spodziewał, że umrze tak szybko i nie pozostawi po sobie nic prócz wspomnień. Matka została sama z dwojgiem dzieci w starej kamienicy i nie miała z czego nas utrzymać, więc wyszła za mąż za Kapitana Marka T. Johnsona i jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Tylko ten obrzydliwy rudzielec, który miał czelność nazywać się moim ojczymem nie doceniał mamy i terroryzował moje życie.
Abigayle była jedyną kobietą, która mówiła mi, że wszystko będzie dobrze. Ale ja swoje wiedziałam. Nasz spokój coś miało zmącić, zamieszać w naszym życiu. To uczucie, szybkich zmian było wręcz namacalne w powietrzu. Kątem oka zobaczyłam szczupłą postać zawiniętą w sweter.
- Hej co taka smutna ? - delikatny głos matki zadźwięczał mi w głowie i przywołał do rzeczywistości.
- Sama nie wiem ... czuje się tutaj ... dziwnie, co najmniej dziwnie. - szepnąłam wzruszając ramionami i spuszczając wzrok z arystokratycznego uśmiechu mamy.
- Twój ojciec też nienawidził tego mieszkania. Ale dzięki niemu mamy gdzie mieszkać...to twój dom!
- Dom to miejsce w którym czuje się bezpieczeństwo i miłość. A jakoś z tych brudnych, odchodzących od ścian tapet pozytywne uczucia nie biją...
- Gwen ... - twarz mamy przybrał smutny i winny wyraz twarzy.
- Wiem, że starasz się by było dobrze ... ale sama widzisz ... że czuje się tu obco ... ten dom jest straszny! W nocy często słyszę jakieś głosy i wycie o ''szlamach i muggolach'', wiem, że to chore... - mama wyprostowała sie i przestraszona zaczęła szeptać coś o tym, że musiało mi się przyśnić - Nie śniło mi się, dokładnie słyszałam jakaś starszą panią...
- Gwen ...
- ...miała taki dziwny głos...- mówiłam jak w amoku zerakjąc to na podłogę to na mamę.
- GWEN! - krzyknęła i po chwili znów się uśmiechnęła - Skarbie chyba czas do łóżka ... nie sądzisz ? Masz za dużo czasu w te wakacje ... - stanowczo pokręciła głową i pomagając mi wstać z fotela zaczęła snuć plany jak zająć mi ostatni tydzień sierpnia. Razem wyszłyśmy na hol na pierwszym piętrze i stojąc na schodach ktoś zapukał do drzwi i zanim moja matka krzyknęła, że otworzy drzwi ja już byłam na parterze i otwieralam stare poobtłukiwane drzwi. Przekręciłam klamkę w kształcie wijącego się węża i po chwili wpatrzona już byłam w tajemniczego mężczyznę. Był nie wysoki, ale przystojny. Jego czarna czupryna była przemoczona i rozwiana na każdą możliwą stronę, a jego nieduży nos zdobiły okrągłe okulary w czarnych oprawkach.
- Dobry wieczór. - powiedział zaczynając życzliwie rozmowę.
- Pan do ... ? - zapytałam z lekkim oszołomieniem na twarzy, gdyż rzadko przychodził do nas ktoś zupełnie obcy. Mężczyzna dość szybko uśmiechnął się i podrapał po głowie jakby zapomniał po co przyszedł.
- Pani Madelayn Black ? - zapytał dorosły.
- Pan wybaczy, ale takowa tu nie mieszka! - usłyszałam donośny głos matki dochodzący zza moich pleców.
- Na pewno tutaj nie mieszka ? - powtórzył patrząc na mnie znacząco - Madelayn Black, córka Syriusza Blacka ?
- Syriusz ? - zapytałam szybko gdy to imię przywołało jakieś dziwne uczucie tęsknoty.
- Syriusz Black, ojciec Madelayn Black, która mieszka w jego rodzinnej kamienicy - zaszczycił nas obie uśmiechem, ale tylko ja go odwzajemniłam. Mama wybuchła gniewem a jej nozdrza wściekle się rozszerzały. Czarnowłosy nieznajomy wprosił się na hol i z uznaniem przytaknął rozwścieczonej matce.
- Pani Abigail Smith ? - zająknął się - To smutne jak po śmierci Syriusza się stoczyłaś...Pamiętasz, że oddałem wam tę kamienicę tylko przez wzgląd na Madelayn.
- Jak zawsze Potter ! Tylko ciebie tu brakowało ! - wywróciła oczami - James też był sceptyczny w stosunku do mnie - stanęła między mną a nieznajomym odciągając mnie od niego - w końcu nie byłam tak niezwykła jak oni ... Gwen też nie jest!
- Czyli, wciąż jej nie powiedziałaś ? No tak ... po co ? Niech moc jej ojca i matki idzie na marne. Masz rację, jak zawsze...
- ...c-co ... o czym, mówi on, ten Pan ? - mój błędny głos rozmył się gdzieś w ich kłótni i jak zwykle wszyscy mnie zignorowali - MAMO !
- Do łóżka, natychmiast - spojrzała na mnie surowo i popchnęła w stronę schodów prowadzących do sypialni, ale gdy zobaczyła, że wciąż stoję na holu z wlepionymi oczami w obcego, sama zaprowadziła i zamknęła mnie w pokoju. Zła tupnęłam dwa razy nogą jak małe dziecko i słysząc dochodzącą rozmowę z salonu, który znajdował się dokładnie pod moim pokojem przylgnęłam do podłogi i zaczęłam nasłuchiwać. Z łatwością odróżniałam kobiecy, władczy głos matki i dość skromny Pana Pottera.
- Dlaczego jej wciąż nie powiedziałaś ?
- Nie tym tonem Potter. Syriusz nie chciał by była z Marią...
- Ty nie wiesz czego Syriusz pragnął. Jakoś po tym jak uwolniliśmy go z Hogwartu poleciał na Hardodziobie do Polski, by zobaczyć się z Marią, tą prawdziwą matką swojej córeczki a nie z tobą. - mężczyzna widocznie zaczął się przechadzać po salonie, gdyż jego wypowiedzi towarzyszyły skrzypienie podłogi. Jak to prawdziwą ? Jaka Maria ? - pytałam sama siebie czekając aż któreś z nich ponownie się odezwie.
- Dumbledor powiedział, że tak będzie lepiej - zaczęła się bronić kobieta.
- Nie on, tylko wyklęta Esmeralda Black! Pokręcona ciotka, która zawsze chciała by Madelayn została z nią na zawsze. Gdy usłyszała, że Syriusz będzie ojcem a dziecko urodzi Zamojska to dostała białej gorączki. Była bardzo zazdrosna o brata, do tego stopnia by po jego śmierci odebrać miesięczną dziewczynkę matce. - kroki ustały. Ja nie mogłam tak siedzieć bezczynnie chciałam się wszystkiego dowiedzieć. O mnie o tej całej Marii i o ciotce, nieznanej mi z imienia i nazwiska. Prawda była taka, że o swojej rodzinie nie wiedziałam nic. Jedyne co wiedziałam, to że Adela jest moją przyrodnią siostrą, mamy tę samą matkę. Nie znoszę gdy coś się przede mną ukrywa i gdy rozmowa ucichła usiadłam na wielkim łóżku i wpatrywałam się w wężową klamkę drzwi odcinających mnie od reszty świata. Musiałam się wydostać z tego więzienia i przełamać milczenie, które tak gnębiło Abigail. Coraz mocniej zatracałam się w myślach by zamek sam przeskoczył. Wpatrując się w drzwi ani razu nie mrugnęłam i w myślach powtarzałam tylko "OTWÓRZ SIĘ". Oczy zaczęły nieznośnie piec a w brzuchu poczułam jak wszystkie mięśnie kurczą się boleśnie i nagle klamkowy wąż przekręcił się, zaskrzypiały drzwi. Nie zastanawiając się jak to zrobiłam zbiegłam na dół i wpadłam do salonu. (Domniemana) matka siedziała na fotelu ze spuszczoną głową i łzami w oczach, natomiast Pan Potter stał przed oknem, przez które ja zawsze tyle wyglądałam.
- Wypatrzyłaś kiedyś coś ciekawego przez to ? - zapytał odwracając głowę w moją stronę.
- Nie proszę pana...- odszepnęłam zbita z tropu - Pan tu opowiada o jakiejś kobiecie...a potem pyta Pan o okno ?
- Zwykła ciekawość. - uśmiechnął się gdy zrozumiał powagę sytuacji - Każdego wieczoru przesiadujesz tu zazwyczaj z książką w ręku ... sądziłem, że skoro robisz to codziennie to musiało się wydarzyć coś interesującego.
- Zła dedukcja, zaraz ...skąd Pan to wie?? - zapytałam stanowczo ale nie uzyskawszy odpowiedzi ciągle stojąc na pograniczu holu i salonu wykrzyknęłam - Mamo ja chce się dowiedzieć prawdy!
- Nie ma żadnej prawdy ... - zaczęła się migać nie patrząc na mnie, chyba dopiero wtedy gdy zwróciłam się bezpośrednio do niej zrozumiała, że opuściłam swój pokój - Jak ty wyszłaś ... Gwen tak nie woln...
- Przestań! Chce usłyszeć to, tutaj. Wszystko o tej Marii, ojcu i tych dziwnych rzeczach które robię. Przed chwilą otworzyłam drzwi siłą woli. To jest normalne! - zbliżająca się paranoja ogarniała powoli moją świadomość zatruwając ją i niszcząc.
- Zaraz ... jak to ? Otworzyłaś je bez różdżki ? - obcy mężczyzna z zainteresowaniem przyjrzał mi się.
- Proszę Pana ... jakiej różdżki ? - brwi zbiegły się na moim czole.
- Ty jej powiesz, czy ja mam to zrobić ? - wywracając oczyma Potter spojrzał na Abigayle wciąż szlochającą, ale przez to pytanie rozpłakała się na dobre i z zakrytą dłońmi twarzą wybiegła z salonu - Czyli wybrała tę drugą opcję... No dobra uspokój się i usiądź - posłusznie zasiadłam na kanapie i nieufnie spoglądałam na wciąż obcego mi mężczyznę.
- Zacznijmy od tego, że twój tata nie był zwykłym człowiekiem...- tak zaczęła się opowiastka o moim ojcu Syriuszu Blacku - Był wybitnym czarodziejem i dobrym człowiekiem co potwierdza jego przyjęcie do Gryffindoru.
- Co to Gryffindor ? - zapytałam szybko - To jakiś dom tak ? W moim pokoju odnalazłam wiele proporczyków z napisem Gryfon albo karmazynowym lwem.
- Tak, tak to wszystko co tam znalazłaś pochodzi z Hogwartu - gdy już chciałam zapytać co oznacza to niespotykane słowo on z gniewną miną poprosił bym mu nie przerywała - To szkoła Magii i Czarodziejstwa. Każdy kto w wieku jedenastu lat ujawni swój magiczny talent dostaje list z tej właśnie szkoły świadczący o przyjęciu na pierwszy rok nauki.
- I mój tata tam się uczył ?
- Owszem, w swoim czasie był jednym z czterech największych rozrabiaków szkoły. Przyjaźnił się z moimi rodzicami i zawsze przeciwstawiał się złu. Ale jak to przewrotny los, nie dał mu się cieszyć życiem. - wyszczerzyłam oczy i opierając twarz o dłonie słuchałam dalej - Gdy ukończył Hogwart rozpętała się pierwsza wojna z Voldemortem. Razem z moimi rodzicami wstąpił do tajnej organizacji przeciwstawiającej się złemu czarnoksiężnikowi. Długo by opowiadać dalsze losy gdyż wtedy giną moi rodzice a twój ojciec zostaje oskarżony o zabójstwo zdrajcy i dwunastu mugoli.
- Mug-co ?
- Mugoli... istot po za magicznych. Mówimy tu o zwykłych ludziach, takich jak...
- Mniejsza z tym i co dalej się stało z tatą ??
- Spokojnie, Syriusz miał zostać odcięty od świata w izolatce do końca swoich dni, zdany jedynie na niełaskę dementorów, ale kim są wytłumaczę ci później.
- Czy on tam... przecież on tam nie mógł umrzeć...
- Skądże! Po dwunastu latach mordęgi uciekł żądny zemsty na zdrajcy moich rodziców i tu kolejna długa historia o zwierzątku mojego najlepszego przyjaciela. Niestety jako uciekinier z Azkabanu był najbardziej poszukiwaną osobą w Anglii. W końcu dementorzy go znaleźli i mieli wykonać ostateczny wymiar kary ... pozbawić go duszy przez pocałunek jednego z dementorów. - westchnęłam głośno w przestrachu - ale na szczęście zdążyliśmy go uratować i uratowaliśmy nie tylko jego, ale również hipogryfa na którym twój ojciec odleciał prawdopodobnie do Polski ... do twojej matki...
- Matki ? - ledwo wydusiłam z siebie jedno słowo, czując jak wzruszenie zaciskało moje gardło ... coraz bardziej i bardziej.
- Tak, urodziłaś się już po śmierci twojego ojca, ale on o tobie wiedział, zostawił ci wiele. To dziwne bo powinnaś urodzić się rok przed drugą wojną a ty masz czternaście lat. Jesteś w wieku moich synów, ale oni urodzili się dłuższą chwilę po wojnie.
- To brzmi tak nie dorzecznie...
- Ale prawdą jest, że Maria Zamojska urodziła cię u schyłku października.
- Trzydziestego, dokładnie proszę Pana.
- Trzydziesty października, otworzyłaś drzwi siłą woli ... nie mam wątpliwości, że ty to naprawdę ty.
- Skąd niby wątpliwości ?
- Świat czarodziejów nigdy nie ujrzał cię a o twoich narodzinach krążyły tylko pogłoski i legendy twierdzące, że miała przyjść na świat córka dragonki i czarodzieja. Ale nie chcę cię już męczyć. To chyba dużo informacji jak na jeden wieczór, nieprawdaż ? Powinnaś odpocząć...- ale ja szybko pokiwałam głową.
- Chce poznać moją...-spuściłam wzrok przypominając sobie kobietę, która mnie wychowała - moją matkę.
- Obawiam się, że...
- Ona musi poznać swoją mamę, historię ojca i wszystkie moje kłamstwa. Masz na imię Madelayn, kochanie. Zmieniłam ci nazwisko ze względu na ojca, by świat magii się o tobie nie dowiedział. - oboje z Potterem obróciliśmy się w stronę melodyjnego głosu. Na wilgotnych policzkach Abigail wciąż ukazywały się nowe łzy ale już ich nie kryła. Stała dumnie w holu trzymając w ręce zapakowaną, obdrapaną walizkę pełną moich rzeczy - Oddaje ci ją, Potter. Oddaje ci mój największy skarb i jeśli coś jej się stanie...- zamknęła oczy przez co z pod jej powiek wypłynęły kolejne łzy. Spojrzała na mnie ze smutkiem. - Przepraszam cię. Tak bardzo pragnęłam, byś naprawdę była moją córką, że chyba sama zapomniałam o tym jak było. Chciałam byś była szczęśliwa dlatego ... - ściągnęła ze swojej szyi łańcuszek na którym zawieszony był czarny zarys dużego psa - zwracam ci wolność - wyszeptała i zostawiła łańcuszek na walizce po czym ulotniła się i znów dało się słyszeć tylko chrapanie ojczyma. Powietrze stało się suche, a oziębłe podmuchy poczucia winy zaczerniły salon. Swoim beznamiętnym wzrokiem powiodłam za cieniem mężczyzny chwytającego się walizki i wyciągającego do mnie rękę z łańcuszkiem. W jego oczach dało się wyczytać tylko pewien rodzaj współczucia i chęci wyjścia z kamienicy, co też później uczyniliśmy. Na zewnątrz było jeszcze ciemniej, mroczniej i zimniej ale czułam ulgę. Jakby ogromny ciężar, zdjęty został z mych barków w parę chwil. Teraz przez cichą ulicę maszerowaliśmy w towarzystwie stukotu kółeczek od walizki, maszerowaliśmy w nieznane.
- Znów patrzysz przez to okno ? - zapytała Adela siadając naprzeciw mnie w fotelu obłożonym skórą.
- A co mam robić ? Zostało mi jedynie siedzenie w tym obskórnnym salonie i czekanie na cud, aż ktoś mnie uwolni! - moja siostra już wyrwała się z ostrymi słowami, ale pare sekund wcześniej znów zapatrzyłam sie na zwykłą szarą ulicę przed naszą wielopiętrową kamienicą. Blondynka o niebieskich tęczówkach aktualnie ubrana starannie w biały żakiet i miętową spódnicę do kolan miała obsesje na punkcie swojego idealnego życia razem z rodzicami.
- Znowu zaczynasz biadolić ? Już nie mogę o tym słuchać! Przecież nasze życie jest takie ...- odchrzaknęła.
- Nudne .... - powiedziałam z wrogimi chochlikami w oczach.
- Nie pyskuj ! Staram ci się pomóc! Bez naszej rodziny jesteś nikim! Ojciec nas zostawił gdy ledwie otwierałaś oczy! Że też mama musiała trafić na taką ofiarę losu. Ona się wstydzi tego, że jesteś jej córką.- odparła dużo głośniejszym tonem, co wprawiło mnie w nieopanowaną złość. Zaczęłam głośniej oddychać, światło zgasło na pięć sekund a stos książek spadł z kominka. Nie zwróciłam na to uwagi ale przestraszona mina siostry ostudziła moje złe zamiary i uspokoiłam się. Po chwili wybiegła ze strachem z salonu, a we mnie zaczęła kwitnąć żądza zemsty. Chodź zaraz po jej wyjściu znów spojrzałam w okno ale tym razem pierwsze co rzuciło mi się w oczy to było moje odbicie. Omiotłam wzrokiem półdługie włosy w kolorze ciemnego kasztana, które opadając na ramiona z lekko pofalowanymi końcówkami tworzyły całkiem przyjemny zarys mojej twarzy. Porcelanowa wręcz cera, czasem przyprawiała mnie o dreszcze, ale cały klimat rozluźniał się gdy patrzyłam na zielono-szare tęczówki oczu. Ujrzawszy nie duży lekko zadarty nosek i kształtne usta uśmiechnęłam się sama do siebie. Właściwie chyba nie byłam taka najgorsza. Z okna mój wzrok padł na ciemny już salon. Oliwkowe, brudne ściany pokryte były wyleniałymi gobelinami. W oknach wisiały niegdyś długie, ciężkie, zielone zasłony a starą posadzkę przykrywał jeszcze starszy zakurzony dywan. Nienawidziłam tej kamienicy, nie robiło mi to różnicy, że mieszkam tu całe swoje życie. Zwłaszcza jeżeli mieszka się tam z okropną siostrą i najobrzydliwszym facetem na ziemi - moim ojczymem. Dzięki Bogu jest jeszcze mama.
Patrząc w jej nasycone brązem oczy czułam matczyną dobroć. Szkoda, ze mój ojczym tego nie zauważał. Mark Ted Johnson był drugim mężem Abigail Smith - matki mojej i Adeli. Nienawidziłam go całą sobą. Mężczyzna o tak czarnym charakterze i zatwardziałym sercu nie mógł zawrócić w głowie Angielskiej piękności jaką była mama. Bardzo chciałam w to wierzyć, ale jakimś cudem zeszli się. Matka wcześnie owdowiała. Zaraz po moim urodzeniu ojciec zmarł z powodu wylewu krwi do płuc - tak mi tłumaczono. Nikt się nie spodziewał, że umrze tak szybko i nie pozostawi po sobie nic prócz wspomnień. Matka została sama z dwojgiem dzieci w starej kamienicy i nie miała z czego nas utrzymać, więc wyszła za mąż za Kapitana Marka T. Johnsona i jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Tylko ten obrzydliwy rudzielec, który miał czelność nazywać się moim ojczymem nie doceniał mamy i terroryzował moje życie.
Abigayle była jedyną kobietą, która mówiła mi, że wszystko będzie dobrze. Ale ja swoje wiedziałam. Nasz spokój coś miało zmącić, zamieszać w naszym życiu. To uczucie, szybkich zmian było wręcz namacalne w powietrzu. Kątem oka zobaczyłam szczupłą postać zawiniętą w sweter.
- Hej co taka smutna ? - delikatny głos matki zadźwięczał mi w głowie i przywołał do rzeczywistości.
- Sama nie wiem ... czuje się tutaj ... dziwnie, co najmniej dziwnie. - szepnąłam wzruszając ramionami i spuszczając wzrok z arystokratycznego uśmiechu mamy.
- Twój ojciec też nienawidził tego mieszkania. Ale dzięki niemu mamy gdzie mieszkać...to twój dom!
- Dom to miejsce w którym czuje się bezpieczeństwo i miłość. A jakoś z tych brudnych, odchodzących od ścian tapet pozytywne uczucia nie biją...
- Gwen ... - twarz mamy przybrał smutny i winny wyraz twarzy.
- Wiem, że starasz się by było dobrze ... ale sama widzisz ... że czuje się tu obco ... ten dom jest straszny! W nocy często słyszę jakieś głosy i wycie o ''szlamach i muggolach'', wiem, że to chore... - mama wyprostowała sie i przestraszona zaczęła szeptać coś o tym, że musiało mi się przyśnić - Nie śniło mi się, dokładnie słyszałam jakaś starszą panią...
- Gwen ...
- ...miała taki dziwny głos...- mówiłam jak w amoku zerakjąc to na podłogę to na mamę.
- GWEN! - krzyknęła i po chwili znów się uśmiechnęła - Skarbie chyba czas do łóżka ... nie sądzisz ? Masz za dużo czasu w te wakacje ... - stanowczo pokręciła głową i pomagając mi wstać z fotela zaczęła snuć plany jak zająć mi ostatni tydzień sierpnia. Razem wyszłyśmy na hol na pierwszym piętrze i stojąc na schodach ktoś zapukał do drzwi i zanim moja matka krzyknęła, że otworzy drzwi ja już byłam na parterze i otwieralam stare poobtłukiwane drzwi. Przekręciłam klamkę w kształcie wijącego się węża i po chwili wpatrzona już byłam w tajemniczego mężczyznę. Był nie wysoki, ale przystojny. Jego czarna czupryna była przemoczona i rozwiana na każdą możliwą stronę, a jego nieduży nos zdobiły okrągłe okulary w czarnych oprawkach.
- Dobry wieczór. - powiedział zaczynając życzliwie rozmowę.
- Pan do ... ? - zapytałam z lekkim oszołomieniem na twarzy, gdyż rzadko przychodził do nas ktoś zupełnie obcy. Mężczyzna dość szybko uśmiechnął się i podrapał po głowie jakby zapomniał po co przyszedł.
- Pani Madelayn Black ? - zapytał dorosły.
- Pan wybaczy, ale takowa tu nie mieszka! - usłyszałam donośny głos matki dochodzący zza moich pleców.
- Na pewno tutaj nie mieszka ? - powtórzył patrząc na mnie znacząco - Madelayn Black, córka Syriusza Blacka ?
- Syriusz ? - zapytałam szybko gdy to imię przywołało jakieś dziwne uczucie tęsknoty.
- Syriusz Black, ojciec Madelayn Black, która mieszka w jego rodzinnej kamienicy - zaszczycił nas obie uśmiechem, ale tylko ja go odwzajemniłam. Mama wybuchła gniewem a jej nozdrza wściekle się rozszerzały. Czarnowłosy nieznajomy wprosił się na hol i z uznaniem przytaknął rozwścieczonej matce.
- Pani Abigail Smith ? - zająknął się - To smutne jak po śmierci Syriusza się stoczyłaś...Pamiętasz, że oddałem wam tę kamienicę tylko przez wzgląd na Madelayn.
- Jak zawsze Potter ! Tylko ciebie tu brakowało ! - wywróciła oczami - James też był sceptyczny w stosunku do mnie - stanęła między mną a nieznajomym odciągając mnie od niego - w końcu nie byłam tak niezwykła jak oni ... Gwen też nie jest!
- Czyli, wciąż jej nie powiedziałaś ? No tak ... po co ? Niech moc jej ojca i matki idzie na marne. Masz rację, jak zawsze...
- ...c-co ... o czym, mówi on, ten Pan ? - mój błędny głos rozmył się gdzieś w ich kłótni i jak zwykle wszyscy mnie zignorowali - MAMO !
- Do łóżka, natychmiast - spojrzała na mnie surowo i popchnęła w stronę schodów prowadzących do sypialni, ale gdy zobaczyła, że wciąż stoję na holu z wlepionymi oczami w obcego, sama zaprowadziła i zamknęła mnie w pokoju. Zła tupnęłam dwa razy nogą jak małe dziecko i słysząc dochodzącą rozmowę z salonu, który znajdował się dokładnie pod moim pokojem przylgnęłam do podłogi i zaczęłam nasłuchiwać. Z łatwością odróżniałam kobiecy, władczy głos matki i dość skromny Pana Pottera.
- Dlaczego jej wciąż nie powiedziałaś ?
- Nie tym tonem Potter. Syriusz nie chciał by była z Marią...
- Ty nie wiesz czego Syriusz pragnął. Jakoś po tym jak uwolniliśmy go z Hogwartu poleciał na Hardodziobie do Polski, by zobaczyć się z Marią, tą prawdziwą matką swojej córeczki a nie z tobą. - mężczyzna widocznie zaczął się przechadzać po salonie, gdyż jego wypowiedzi towarzyszyły skrzypienie podłogi. Jak to prawdziwą ? Jaka Maria ? - pytałam sama siebie czekając aż któreś z nich ponownie się odezwie.
- Dumbledor powiedział, że tak będzie lepiej - zaczęła się bronić kobieta.
- Nie on, tylko wyklęta Esmeralda Black! Pokręcona ciotka, która zawsze chciała by Madelayn została z nią na zawsze. Gdy usłyszała, że Syriusz będzie ojcem a dziecko urodzi Zamojska to dostała białej gorączki. Była bardzo zazdrosna o brata, do tego stopnia by po jego śmierci odebrać miesięczną dziewczynkę matce. - kroki ustały. Ja nie mogłam tak siedzieć bezczynnie chciałam się wszystkiego dowiedzieć. O mnie o tej całej Marii i o ciotce, nieznanej mi z imienia i nazwiska. Prawda była taka, że o swojej rodzinie nie wiedziałam nic. Jedyne co wiedziałam, to że Adela jest moją przyrodnią siostrą, mamy tę samą matkę. Nie znoszę gdy coś się przede mną ukrywa i gdy rozmowa ucichła usiadłam na wielkim łóżku i wpatrywałam się w wężową klamkę drzwi odcinających mnie od reszty świata. Musiałam się wydostać z tego więzienia i przełamać milczenie, które tak gnębiło Abigail. Coraz mocniej zatracałam się w myślach by zamek sam przeskoczył. Wpatrując się w drzwi ani razu nie mrugnęłam i w myślach powtarzałam tylko "OTWÓRZ SIĘ". Oczy zaczęły nieznośnie piec a w brzuchu poczułam jak wszystkie mięśnie kurczą się boleśnie i nagle klamkowy wąż przekręcił się, zaskrzypiały drzwi. Nie zastanawiając się jak to zrobiłam zbiegłam na dół i wpadłam do salonu. (Domniemana) matka siedziała na fotelu ze spuszczoną głową i łzami w oczach, natomiast Pan Potter stał przed oknem, przez które ja zawsze tyle wyglądałam.
- Wypatrzyłaś kiedyś coś ciekawego przez to ? - zapytał odwracając głowę w moją stronę.
- Nie proszę pana...- odszepnęłam zbita z tropu - Pan tu opowiada o jakiejś kobiecie...a potem pyta Pan o okno ?
- Zwykła ciekawość. - uśmiechnął się gdy zrozumiał powagę sytuacji - Każdego wieczoru przesiadujesz tu zazwyczaj z książką w ręku ... sądziłem, że skoro robisz to codziennie to musiało się wydarzyć coś interesującego.
- Zła dedukcja, zaraz ...skąd Pan to wie?? - zapytałam stanowczo ale nie uzyskawszy odpowiedzi ciągle stojąc na pograniczu holu i salonu wykrzyknęłam - Mamo ja chce się dowiedzieć prawdy!
- Nie ma żadnej prawdy ... - zaczęła się migać nie patrząc na mnie, chyba dopiero wtedy gdy zwróciłam się bezpośrednio do niej zrozumiała, że opuściłam swój pokój - Jak ty wyszłaś ... Gwen tak nie woln...
- Przestań! Chce usłyszeć to, tutaj. Wszystko o tej Marii, ojcu i tych dziwnych rzeczach które robię. Przed chwilą otworzyłam drzwi siłą woli. To jest normalne! - zbliżająca się paranoja ogarniała powoli moją świadomość zatruwając ją i niszcząc.
- Zaraz ... jak to ? Otworzyłaś je bez różdżki ? - obcy mężczyzna z zainteresowaniem przyjrzał mi się.
- Proszę Pana ... jakiej różdżki ? - brwi zbiegły się na moim czole.
- Ty jej powiesz, czy ja mam to zrobić ? - wywracając oczyma Potter spojrzał na Abigayle wciąż szlochającą, ale przez to pytanie rozpłakała się na dobre i z zakrytą dłońmi twarzą wybiegła z salonu - Czyli wybrała tę drugą opcję... No dobra uspokój się i usiądź - posłusznie zasiadłam na kanapie i nieufnie spoglądałam na wciąż obcego mi mężczyznę.
- Zacznijmy od tego, że twój tata nie był zwykłym człowiekiem...- tak zaczęła się opowiastka o moim ojcu Syriuszu Blacku - Był wybitnym czarodziejem i dobrym człowiekiem co potwierdza jego przyjęcie do Gryffindoru.
- Co to Gryffindor ? - zapytałam szybko - To jakiś dom tak ? W moim pokoju odnalazłam wiele proporczyków z napisem Gryfon albo karmazynowym lwem.
- Tak, tak to wszystko co tam znalazłaś pochodzi z Hogwartu - gdy już chciałam zapytać co oznacza to niespotykane słowo on z gniewną miną poprosił bym mu nie przerywała - To szkoła Magii i Czarodziejstwa. Każdy kto w wieku jedenastu lat ujawni swój magiczny talent dostaje list z tej właśnie szkoły świadczący o przyjęciu na pierwszy rok nauki.
- I mój tata tam się uczył ?
- Owszem, w swoim czasie był jednym z czterech największych rozrabiaków szkoły. Przyjaźnił się z moimi rodzicami i zawsze przeciwstawiał się złu. Ale jak to przewrotny los, nie dał mu się cieszyć życiem. - wyszczerzyłam oczy i opierając twarz o dłonie słuchałam dalej - Gdy ukończył Hogwart rozpętała się pierwsza wojna z Voldemortem. Razem z moimi rodzicami wstąpił do tajnej organizacji przeciwstawiającej się złemu czarnoksiężnikowi. Długo by opowiadać dalsze losy gdyż wtedy giną moi rodzice a twój ojciec zostaje oskarżony o zabójstwo zdrajcy i dwunastu mugoli.
- Mug-co ?
- Mugoli... istot po za magicznych. Mówimy tu o zwykłych ludziach, takich jak...
- Mniejsza z tym i co dalej się stało z tatą ??
- Spokojnie, Syriusz miał zostać odcięty od świata w izolatce do końca swoich dni, zdany jedynie na niełaskę dementorów, ale kim są wytłumaczę ci później.
- Czy on tam... przecież on tam nie mógł umrzeć...
- Skądże! Po dwunastu latach mordęgi uciekł żądny zemsty na zdrajcy moich rodziców i tu kolejna długa historia o zwierzątku mojego najlepszego przyjaciela. Niestety jako uciekinier z Azkabanu był najbardziej poszukiwaną osobą w Anglii. W końcu dementorzy go znaleźli i mieli wykonać ostateczny wymiar kary ... pozbawić go duszy przez pocałunek jednego z dementorów. - westchnęłam głośno w przestrachu - ale na szczęście zdążyliśmy go uratować i uratowaliśmy nie tylko jego, ale również hipogryfa na którym twój ojciec odleciał prawdopodobnie do Polski ... do twojej matki...
- Matki ? - ledwo wydusiłam z siebie jedno słowo, czując jak wzruszenie zaciskało moje gardło ... coraz bardziej i bardziej.
- Tak, urodziłaś się już po śmierci twojego ojca, ale on o tobie wiedział, zostawił ci wiele. To dziwne bo powinnaś urodzić się rok przed drugą wojną a ty masz czternaście lat. Jesteś w wieku moich synów, ale oni urodzili się dłuższą chwilę po wojnie.
- To brzmi tak nie dorzecznie...
- Ale prawdą jest, że Maria Zamojska urodziła cię u schyłku października.
- Trzydziestego, dokładnie proszę Pana.
- Trzydziesty października, otworzyłaś drzwi siłą woli ... nie mam wątpliwości, że ty to naprawdę ty.
- Skąd niby wątpliwości ?
- Świat czarodziejów nigdy nie ujrzał cię a o twoich narodzinach krążyły tylko pogłoski i legendy twierdzące, że miała przyjść na świat córka dragonki i czarodzieja. Ale nie chcę cię już męczyć. To chyba dużo informacji jak na jeden wieczór, nieprawdaż ? Powinnaś odpocząć...- ale ja szybko pokiwałam głową.
- Chce poznać moją...-spuściłam wzrok przypominając sobie kobietę, która mnie wychowała - moją matkę.
- Obawiam się, że...
- Ona musi poznać swoją mamę, historię ojca i wszystkie moje kłamstwa. Masz na imię Madelayn, kochanie. Zmieniłam ci nazwisko ze względu na ojca, by świat magii się o tobie nie dowiedział. - oboje z Potterem obróciliśmy się w stronę melodyjnego głosu. Na wilgotnych policzkach Abigail wciąż ukazywały się nowe łzy ale już ich nie kryła. Stała dumnie w holu trzymając w ręce zapakowaną, obdrapaną walizkę pełną moich rzeczy - Oddaje ci ją, Potter. Oddaje ci mój największy skarb i jeśli coś jej się stanie...- zamknęła oczy przez co z pod jej powiek wypłynęły kolejne łzy. Spojrzała na mnie ze smutkiem. - Przepraszam cię. Tak bardzo pragnęłam, byś naprawdę była moją córką, że chyba sama zapomniałam o tym jak było. Chciałam byś była szczęśliwa dlatego ... - ściągnęła ze swojej szyi łańcuszek na którym zawieszony był czarny zarys dużego psa - zwracam ci wolność - wyszeptała i zostawiła łańcuszek na walizce po czym ulotniła się i znów dało się słyszeć tylko chrapanie ojczyma. Powietrze stało się suche, a oziębłe podmuchy poczucia winy zaczerniły salon. Swoim beznamiętnym wzrokiem powiodłam za cieniem mężczyzny chwytającego się walizki i wyciągającego do mnie rękę z łańcuszkiem. W jego oczach dało się wyczytać tylko pewien rodzaj współczucia i chęci wyjścia z kamienicy, co też później uczyniliśmy. Na zewnątrz było jeszcze ciemniej, mroczniej i zimniej ale czułam ulgę. Jakby ogromny ciężar, zdjęty został z mych barków w parę chwil. Teraz przez cichą ulicę maszerowaliśmy w towarzystwie stukotu kółeczek od walizki, maszerowaliśmy w nieznane.